Polecam

Z lenistwa

Zrobiłam się leniwa. Nie tylko nie chce mi się ćwiczyć. Zrobiłam się leniwa na przykład intelektualnie. Otwieram apki w telefonie i wsiąkam ...

Thursday, 23 January 2025

Kolonizacja

No proszę, wystarczy zacząć znikać z platform, które uzależniają i zabierają czas, aby odnaleźć go na inne aktywności – wczoraj poszliśmy do teatru. Żartuję. Otrzymaliśmy bilety jako prezent na gwiazdkę, są to zatem wydarzenia niepowiązane.

Sztuki (bo w ciągu jednego wieczora były dwa różne przedstawienia) noszą tytuł LA FRACTURE & KOULOUNISATION.

La fracture (Pęknięcie, złamanie, przerwa, rozmłam) opowiada o alkoholizmie ojca aktorki-autorki, Yasmine Yahiatène i wyraźnie pokazuje, że choroba alkoholowa jest spowodowana tragicznymi wydarzeniami z jego dzieciństwa. Kiedy jego rodzice uciekli z Kabylii, z Algierii podczas wojny i osiedlili się we Francji, (jej babci dano wybór, uratować syna lub brata. Wybrała syna…) zarzucili całkowicie tradycje i, aby lepiej się przystosować, starali się zapomnieć o swoich korzeniach. Yasmine Yahiatène mówi, że nie przekazano jej ani języka, ani tradycji, ani kultury Kabylii. Wychowano ją w języku i kulturze francuskiej – może po to, aby dać jej lepsze szanse? Po śmierci ojca (alkoholizm) okazało się, że odziedziczyła gaj oliwny i że ma w planach odwiedzić to miejsce latem 2025 roku. Stara się nauczyć języka, zrozumieć, dlaczego babcia miała wytatuowaną twarz itp.
Czy wyrzeczenie się swojej tradycji na pewno sprawi, że uchronimy nasze dzieci przed cierpieniem związanym z poczuciem tożsamości ?

Yasmine Yahiatène specjalizuje się w video mappingu, a część sztuki była bardziej performansem niż zwykłą grą aktorską. Ta mieszanka tematu osobistego z ciekawym przedstawieniem wizualnym była zmuszająca do refleksji.


Koulounisation natomiast to opowieść o tożsamości, opowiedziana przez pryzmat dywagacji o języku, o znaczeniu słów i o tym, jak język potrafi zmienić spojrzenie na rzeczywistość, a nawet samą rzeczywistość.

Salim Djaferi wyszedł od pytania, co oznacza kolonizacja. Prawdę mówiąc, mnie się to kojarzyło z zakładaniem nowych osad (wiecie, kolonii przez Fenicjan, Rzymian czy innych eksploratorów), przynoszeniem technologii itp. Ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że w języku polskim funkcjonuje zarówno "kolonizacja", jak i "kolonializm". Ten drugi termin odnosi się do podboju handlowego lub wojskowego jakiegoś terytorium.

Zatem Salim Djaferi zaczął szukać znaczenia słowa "kolonizacja" w języku arabskim i w zależności od osób, z którymi rozmawiał (ciotka, znajomy "dwujęzyczny intelektualista", badacz historii Francji, która odnosi się do kolonializmu w Algierii (1830–1962), pochodzacy z Kuweitu właściciel arabskojęzycznej księgarni w Belgii), wyszło mu, że używa sie różnych czasowników, może chodzić o: "czas, kiedy oni tu przyszli", zajęcie czegoś, do czego nie ma się prawa, organizowanie-porządkowanie lub destrukcję.

Ciekawa sprawa, szczególnie dla nas, Polaków, bo choć nigdy nie byliśmy państwem kolonizującym, to jednak historie zaborów, zniemczania czy rusyfikacji nie są nam obce.

Dowiedziałam się, że do 1962 roku osoby urodzone w Algierii, jako kolonii francuskiej i de facto terytorium francuskiego, miały automatycznie otrzymywać obywatelstwo francuskie. Na przykład dziadek Salima Djaferiego urodził się i funkcjonował w społeczeństwie jako Ahmed, syn Ahmeda (Ahmed Ould Ahmed). Ale kiedy przyszło mu załatwiać sprawy administracyjne, francuska administracja nie akceptowala tradycyjnych godności i zmieniła oraz sfrancuziła jego miano rodowe,  zostawiając mu imię Amed, a nazwisko "z-miasta-takiego-a-takiego".  Nagle stał się Ahmedem Djellal. Przy czym uproszczono na francuską fonetykę także nazwę miasta, i nikt z miejscowych nie zrozumiał co sie stało. To tak, jakby mnie nagle zaczęto nazywać "Agnès de Lodz".

W 1962 roku Francuzi algierskiego pochodzenia otrzymali wybór: albo będą wciąż mieć obywatelstwo francuskie, albo zmienią je na algierskie. No i ten dziadek, mieszkając we Francji, zadecydował, że on i jego córki, urodzone we Francji, które nigdy nie widziały Algierii, będą miały obywatelstwo algierskie. Czujecie? To tak, jakbym zadecydowała, że mój Staś, który jest, nie ukrywajmy, małym Francuzem, będzie miał od teraz obywatelstwo wyłącznie polskie.

W latach 90., kiedy mama Salima Djaferiego zaczęła się szkolić, by pracować w ubezpieczeniach, poradzono jej, żeby "zintegrowała" francuskie pochodzenie i sfrancuziła swoje nazwisko, bo będzie jej łatwiej. I tak z Fatimy stała się Milène, a ponieważ wyszła ponownie za mąż, nazwisko stało się francusko brzmiące. Ponoć pomogło to w znalezieniu pracy.

A w latach 2010' Salim, wówczas bezrobotny, nagrał zebranie w urzędzie pracy, gdzie polecono jego znajomemu, inżynierowi wykształconemu w Algierii, żeby nie przyznawał się do tego, że dyplom uzyskał właśnie w Algierii. Ta scena była wyjątkowo tragikomiczna i chyba każde z nas, które było kiedyś we francuskim urzędzie pracy w latach 2000' usłyszało taki monolog, że trzeba "dać swojemu CV szansę i ukryć swoje pochodzenie". Kiedyś, na początku mojej obecności we Francji, ktoś mi poradził, żebym nie pisała swojego pełnego imienia, tylko używała "Agnes".

Salim Djaferi mówi także, znów przez pryzmat nauki o języku, o tym, że w innych językach niż francuski istnieją formy zwrotne pasywne. Zwraca uwagę, że po francusku "ciało" nie może "się zrobić zniknięte", ale de facto może – bo podczas wojny w Algierii tak właśnie "robiły się zniknięte" ciała Algierczyków, zrzucane z helikopterów do Morza Śródziemnego, z odpowiednim balastem, aby nie wypłynęły. Proceder ten został następnie "eksportowany" do Argentyny. A propos, dla Francuzów jest to wojna w Algierii a dla Algierczykow powstanie, rewolucja

Naprawdę dobre przedstawienia. Mój mąż trochę kręcił nosem, bo "ileż można mówić o tej kolonizacji, od 60 lat ciągle to samo", ale moim zdaniem trzeba o tym mówić, bo wiąże się to z poczuciem tożsamości i prawem do pamięci, do poczucia przynależności do jakiejś nacji czy kultury. A o tożsamości będziemy mówić coraz więcej, na przykład w aspekcie emigracji klimatycznych. Istnieje wielka różnica między potomkami emigrantów, którzy mogą nawet wrócić do kraju przodków (może Irence sie zamarzy pomieszkać w Polsce?) a mieszkańcami takich krajów jak Kiribati, które po prostu przestaną istnieć, bo zostaną zalane wodą. I żaden powrot nie bedzie nigdy możliwy. 

Interesujące.

Tutaj link do kanadyjskiej recenzji. Bardzo interesujące, jak w różnych krajach ten temat tożsamości jest odbierany inaczej. 
A tutaj do Teatru Croix Rousse, gdzie mozna zobaczyc te sztuki. 

Ps. Dzięki, Siostra, za rozmowę – zainspirowałaś mnie do napisania tego posta!


No comments:

Post a Comment