Dawno temu, w innym życiu (tym sprzed narodzenia mojego synka) miałam ambicje minimalistyczne.
Pamiętam, że zrobiłam wówczas ogromną robotę, upraszczając sobie codzienność. I to był wówczas dla mnie przełom.
Wprowadziłam wtedy do łazienki „projekt denko”, który polegał na kupowaniu nowych kosmetyków tylko i wyłącznie, jeśli zużyję już te, które posiadam. W pewnej formie do dzisiaj kultywuję tę zasadę, ale jak wszystko – z dużo mniejszym zacięciem.
Butelki od szamponów się u nas, na przykład, aktualnie rozmnażają.
W kuchni zaczęłam stosować zasadę „jak najmniejszej ilości różnych składników”, na przykład sałatka z trzech elementów lub ciepłe dania jednogarnkowe. Kupowałam wtedy prawie wszystkie składniki na wagę i we własnym opakowaniu.
Do dzisiaj lubię, jeśli czas mi na to pozwala – a często pozwala, kiedy wracam z pracy i idę z przystanku autobusowego do szkoły Staszka – zatrzymuję się w warzywniaku i biorę te 2 cukinie, 3 marchewki i garść szpinaku, które używam do gotowania kolacji. Dzięki temu zużywam te warzywa od razu i nie wysychają zapomniane w dolnej szufladzie lodówki.
A mimo to kuchnia jest u nas za-wa-lo-na, ja już chyba sama nie wiem czym.
Do szafy wprowadziłam niegdyś „projekt 33” – 33 sztuki odzieży na miesiąc, włączając w to bieliznę. Pamiętam, że rewelacyjnie pomogło mi to w ułożeniu „kapsułkowej garderoby” do pracy i na co dzień. Dzisiaj pozostało po tym tylko wspomnienie w postaci pudełek z ubraniami, w rozmiarze 38, w który już się nie mieszczę. Powinnam pogodzić się z faktem, że jeśli kiedyś, w przyszłości, znowu wbiję się w ten mój piękny wełniany garnitur, to okaże się że od 20 lat jest on już przeterminowany a do tego zeżarty przez mole. Czy mogę pogodzić się z faktem, że tę garderobę trzeba po prostu odbudować ?
No nie wiem.
Otrzymuję czasem newslettery od jednego sklepu, do którego mam sentyment (Muji). Kiedy oglądam te minimalistyczne wnętrza, wyobrażam sobie, że mój dom, moja szafa, łazienka i biuro są takie pełne światła, miejsca i tego, co niezbędne. Ale zaraz po tym otwieram oczy, rozglądam się i widzę ten pierdyliard przydasiów – i ogarnia mnie takie zniechęcenie.
W moim domu są setki przedmiotów, które „może się kiedyś przydadzą” i nie piszę tu o książkach – wiadomix, szczególnie tych w języku polskim nikt poza mną nie przeczyta.
I do tego wszystkiego te przydasie są na wierzchu. Najpierw myślałam, że to może dlatego, że jeśli będę je widziała, to może ich użyję, ale teraz mam wrażenie, że dzielą one los powiadomień na moim telefonie lub w skrzynce odbiorczej. W ogóle to na mnie nie działa. Zastanawia mnie, po co w ogóle te przypominajki mi wyskakują, skoro je totalnie wypieram ze świadomości.
Czuję, że potrzebuję do tego minimalizmu wrócić. Już od tygodnia codziennie przeglądam różne dziwne miejsca – to szufladę z przyprawami, to szafkę z pozaczynanymi i niedokończonymi zeszytami.
Zaczynam pozbywać się nadmiaru.
Czuję, że z każdym odzyskanym centymetrem kwadratowym przestrzeni (w szufladzie, szafie, na półce) do mojej codzienności dostaje się odrobina światła.
Dobrze się składa, bo czas nie czeka, nadeszła już jesień i dnie stają się takie zapchane często bezużytecznymi czynnościami, jak na przykład moja aktualna praca. Chyba najbardziej nienawidzę rekonstruować adresów mailowych i wysyłać niepytana propozycji biznesowych, no ale cóż – na tym ta moja robota, między innymi, polega.
Dobra. Już nie będę się publicznie skarżyć. Mam pracę, a w aktualnej sytuacji gospodarczej, w jakiej znajduje się Francja, to się ceni.
Czasem sobie fantazjuję, że nie muszę pracować. Że mogę zajmować się moimi dziećmi (tym dużym też !), że mogę odwozić małego na te wszystkie zajęcia pozalekcyjne i ze spokojem odrabiać z nim pracę domowe. Że chodzę sobie codziennie na pilates, jogę i na siłkę, że mam czas na układanie i slow-gotowanie tylko smacznych i zdrowych posiłków , no a poza tym leżę pachnąc na kanapie i czytam książki.
No i że mamy z mężem fantastyczny s*, bo skoro nie muszę tracić pary na sprzedawanie czegoś tam komuś tam, to mogłabym lepiej zagospodarować tę życiową energię.
Zapędziłam się.
Zacznę od uproszczenia czego tylko się da, żeby jak w „Paragrafie 22” wydłużać sobie życie.
Zacznę od wpuszczenia więcej światła.
No comments:
Post a Comment