Polecam

Z lenistwa

Zrobiłam się leniwa. Nie tylko nie chce mi się ćwiczyć. Zrobiłam się leniwa na przykład intelektualnie. Otwieram apki w telefonie i wsiąkam ...

Friday, 31 January 2025

Podsumowanie miesiąca

Piszę „podsumowania miesiąca” i uśmiecham się pod nosem, takie to jest so 2016.

Z czeluści internetu (a także stosu notesów) wygrzebałam moje czwarte „wyzwanie 101 w 1001”, w ten sposób łatwiej mi usystematyzować to, co było i jest dla mnie ważne.

Kategorie ważnych dla mnie obszarów się nie zmieniły, natomiast ich zawartość nie przetrwała próby czasu, trzeba mi ją aktualizować. 


Związek

W styczniu wybraliśmy się na jedną randkę, do teatru, i było to naprawdę bardzo przyjemnie.

Mało natomiast znalazłam przestrzeni w tym miesiącu na seksualność. 

W lutym najwięcej czasu chce poświęcić właśnie na remont związku


Rodzina i przyjaźnie 

Moje dzieci

Spędzałam dość dużo czasu ze Staszkiem i jego lekcjami. Wracamy do domu po szkole koło 18h, odrabiamy lekcje przez dobre 30 minut, czasem nawet dłużej, ale później gramy w jakąś planszówkę (scrabble junior, monopoly junior albo w ubongo). Dużo mniej mu czytam (ja) bo chodzę wcześnie spać, na szczęście Ben się tym wieczorami zajmuje, ale może w lutym wybierzemy wspólnie jakąś książkę do poczytania razem ? Zrobiłam Staszkowi z koralików „bank Montessori” i naprawdę się przydaje, kiedy powtarzamy matmę. 

Jestem mega dumna z mojej Irenki. W grudniu naprawdę dała z siebie wszystko. Chodziła na uczelnię 2 dni w tygodniu (zapisała się do szwajcarskiej szkoły wyższej), 2 dni pracowała w supermarkecie w swoim mieście (we Francji) a 2 pozostałe w sklepie w Genewie. W styczniu intensywnie szukala nowej pracy i być może znalazła w końcu pracę w Genewie (wieści mają nadejść w przyszłym tygodniu, wtedy zaplanuję sobie wycieczkę aby ją odwiedzić, niezależnie od odpowiedzi). Poza tym jest taka samodzielna : sama opłaca sobie szkołę, mieszkanie, utrzymanie swoich zwierzaków (w tym konia). Jest mega pracowita a przy tym mądra i ambitna. 


Największym wydarzeniem stycznia, jeśli chodzi o kontakty z ważnymi dla mnie ludźmi, było usunięcie kont z platform mediów społecznościowych. 

Uświadomiłam sobie, że publikowanie treści w Internecie i kompulsywne śledzenie tego, co słychać u innych daje mi tylko powierzchowne poczucie znajomości, udzielanie się tylko w grupach wirtualnych poczucia złudnej  przynależności do jakiegoś grona (nie umniejszając ani znajomościom, ani społecznością).

Nagle zrobiło się w moim życiu niby pusto, ale tak naprawdę mam więcej czasu, na rozmowy z mężem, z siostrą, kilkoma bliskimi kobietami. Nawet moja mama założyła sobie whatsappa. 

Mam też czas na zachowywanie myśli we mnie, przetwarzanie ich, przyglądanie się im i samej sobie w środku. 

Może nawet znajdę w końcu czas na pisanie listów/ mejli ? 
A propos: zauważyłam, że
zadzwonić do kogoś jest o wiele trudniej niż odpowiedzieć komuś na opublikowane story. Ale uczę się, jak podtrzymywać i nawiązywać znów kontakty z ludźmi inaczej niż przez FB, IG czy TT. 

Na przykład bardzo się cieszę na nasz kobiecy weekend w kwietniu. 


Dbam o ciało

Tu było różnie. Ładnie zaczęłam rok, codziennie joga i te sprawy a później przyszedł mój kryzys z soszjalmediami i jakoś przestało mi się chcieć. 

Teraz, za namową Agaty i Ewy, pracuję nad wyrobieniem sobie prawdziwej porannej rutyny, w myśl zasady, „zjedz najpierw tę żabę”. W łazience stoją hantle, mam zestaw 5 prostych ćwiczeń na ramiona i zanim się umyję, robię od razu 3 serie po 15 powtórzeń. Zobaczymy w lutym, czy uda mi się wytrwać w tym postanowieniu. 

Poza tym ważę wciąż 69 kg i nie ukrywam, jest to wypadkową fatalnej higieny życia; po prostu mam napady wilczego głodu, rzucam się wtedy na jedzenie jak głupia, i tak to jest. 

Do zrobienia w lutym : umówienie się w końcu na tę mammografię a po, na ponowną wizytę u ginekologa.  

Prowadzenie dziennika spożywanych rzeczy może pomoże mi się opamiętać ?


Budżet 

Po pierwsze, otrzymałam pierwszą pełną premię (nie wiem, czy to jest premia roczna, semestralna czy trymestralna, więc na razie nie potrafię się ustosunkować do jej wysokości). Akurat pozwoli mi ona po zapłacić część ostatniej, mam nadzieję, skandalicznie wysokiej w stosunku do moich zarobków z własnej działalności składkę za URSSAF (odpowiednik ZUSu). 

Po drugie, w styczniu naprawdę hamowałam się z wydatkami, co pozwoliło mi odłożyć kasę na wspomnianą wyżej składkę. Powiem nawet, że jedynymi rzeczami, na które wdałam pieniądze bez patrzenia były książki. A teraz mam ich naprawdę wystarczająco dużo, żeby przetrwać luty 

Po trzecie, moje inwestycje na giełdzie są, jeśli mam się odnieść do powiedzenia „earn money or experience” niestety w kategorii „wygrane doświadczenie” (moje akcje ST Microelectronics straciły duuuużo na wartości), cóż, będę miała nauczkę, żeby zaglądać częściej na moje konto PEA. 


Rozwijam się

Tutaj nie mam nic do powiedzenia.

Ledwo starczyło mi czasu i siły na życie.  

To sukces. 


Przyjemności 

Książki : przeczytałam książkę „Parce que je déteste la Corée”, część sagi o Wiedźminie  (jak zaczęłam od najnowszej części, tak skończyłam dopiero na Czasie  Pogardy), oraz „Problem Trzech Ciał” Liu Cixin. 

Spacery : lubię zaczynać dzień od spaceru na przystanek autobusowy, schodzę ze wzgórza Croix Rousse i czuję, jakby miasto było puste i tylko dla mnie. Oczywiście w autobusie tłum mi przypomina, że to jednak duże miasto i weź Agnieszko się nie podniecaj. 

Gry : Gram w Two Dots i uważam, że ta gra jest śliczna. 

Filmy : nie pamiętam, żebym obejrzała jakikolwiek film czy serial w tym miesiącu.

Nic nierobienie : siadam i nic nie robię i to jest piękne . Albo czyszczę Peppera, naszego starego, chorego i strasznie śmierdzącego psa. 

Teatr : Koulonizacja

Podkasty : Podkast Zwierciadla z Kasia Miller, " Nie bądźmy takie na wynos". 


Praca

Cieszę się, że ją mam, że w ekipie mam naprawdę fajnych ludzi, wykształconych, z poczuciem humoru i dużą klasą. Cieszę się, że nasza oferta handlowa ma pozytywny wpływ na świat. Coraz więcej się uczę. 

Nie mam nic więcej do dodania w tej kwestii. 


W lutym życzę sobie przede wszystkim zdrowia i energii, ciepłych chwil z moim mężem (po prostu wtuleni na kanapie, może być każde ze swoim ekranikiem, a co) i zwykłych ale jakże wartościowych momentów z moimi dziećmi, długich albo i całkiem krótkich rozmów z Mamą, Siostrą i Przyjaciółkami, uśmiechu i no i podwyżki. 


A Tobie 
życze tego, co jest dobre dla Ciebie. 

Monday, 27 January 2025

Kroniki odwyku od social mediów

Pojechaliśmy na narty do 7 Laux. Chłopaki jeździli na nartach, a ja trochę czytałam, trochę spacerowałam po śniegu, ale przede wszystkim przeżywałam odwyk od Facebooka i Instagrama.


Do początkowego FOMO dochodzą pytania, co tam u tej i tej koleżanki ? Czy u Doroty w Japonii znów spadł śnieg ? Czy jeśli wyślę jej wiadomość, to czy nie dorzucę jej pracy, bo może będzie czuła się zobligowana odpowiedzieć, a może nie ma czasu ?


Otwieram telefon, któremu nagle „amputowałam” 70% funkcji, i brakuje mi gestu scrollowania – prawdopodobnie tak, jak rzucającemu palenie brakuje gestu sięgania po papierosa, trzymania go w palcach. Na przykład: siadam sobie w kafejce, zamawiam ziółka, jest pięknie, wyjmuję telefon i robię zdjęcie. Całkowicie z przyzwyczajenia. Wyszło bardzo „instagramowe”, doskonała kompozycja. I teraz – co z tym zdjęciem zrobię? Powysyłam koleżankom przez WhatsApp?


Przeżywam to „powstrzymywanie” impulsywnego rozrzucania myśli i dzielenia się każdą, która przejdzie mi przez głowę, z całym internetem. Zanim wyślę do kogoś wiadomość przez komunikator, dwa razy pomyślę: „Czy to komuś się przyda? Czy nie jest to zbyt ingerujące w czyjąś prywatność? Czy wiadomość nadejdzie we właściwym czasie?” Bo przecież w niedzielę rano ludzie robią różne rzeczy – niekoniecznie chcą odbierać trzy zdjęcia od Agnieszki: jedno z ziołami, drugie z okiścią, a trzecie ze Staszkiem, który uczy się robić super zakręty na nartach.


A storiki?  Przecież zobaczy je ten, kto chce i kiedy mu wygodnie. Do tego mam poczucie, że kiedy publikowałam migawki ze swojego życia, dawało mi to poczucie, że skoro jestem widziana, to istnieję.


To bardzo ciekawy proces. Wydaje mi się, że uczę się przede wszystkim na nowo, jak być sama ze sobą i swoimi przemyśleniami. 


Jak istnieć bez bycia widzianą ? 

Thursday, 23 January 2025

Kolonizacja

No proszę, wystarczy zacząć znikać z platform, które uzależniają i zabierają czas, aby odnaleźć go na inne aktywności – wczoraj poszliśmy do teatru. Żartuję. Otrzymaliśmy bilety jako prezent na gwiazdkę, są to zatem wydarzenia niepowiązane.

Sztuki (bo w ciągu jednego wieczora były dwa różne przedstawienia) noszą tytuł LA FRACTURE & KOULOUNISATION.

La fracture (Pęknięcie, złamanie, przerwa, rozmłam) opowiada o alkoholizmie ojca aktorki-autorki, Yasmine Yahiatène i wyraźnie pokazuje, że choroba alkoholowa jest spowodowana tragicznymi wydarzeniami z jego dzieciństwa. Kiedy jego rodzice uciekli z Kabylii, z Algierii podczas wojny i osiedlili się we Francji, (jej babci dano wybór, uratować syna lub brata. Wybrała syna…) zarzucili całkowicie tradycje i, aby lepiej się przystosować, starali się zapomnieć o swoich korzeniach. Yasmine Yahiatène mówi, że nie przekazano jej ani języka, ani tradycji, ani kultury Kabylii. Wychowano ją w języku i kulturze francuskiej – może po to, aby dać jej lepsze szanse? Po śmierci ojca (alkoholizm) okazało się, że odziedziczyła gaj oliwny i że ma w planach odwiedzić to miejsce latem 2025 roku. Stara się nauczyć języka, zrozumieć, dlaczego babcia miała wytatuowaną twarz itp.
Czy wyrzeczenie się swojej tradycji na pewno sprawi, że uchronimy nasze dzieci przed cierpieniem związanym z poczuciem tożsamości ?

Yasmine Yahiatène specjalizuje się w video mappingu, a część sztuki była bardziej performansem niż zwykłą grą aktorską. Ta mieszanka tematu osobistego z ciekawym przedstawieniem wizualnym była zmuszająca do refleksji.


Koulounisation natomiast to opowieść o tożsamości, opowiedziana przez pryzmat dywagacji o języku, o znaczeniu słów i o tym, jak język potrafi zmienić spojrzenie na rzeczywistość, a nawet samą rzeczywistość.

Salim Djaferi wyszedł od pytania, co oznacza kolonizacja. Prawdę mówiąc, mnie się to kojarzyło z zakładaniem nowych osad (wiecie, kolonii przez Fenicjan, Rzymian czy innych eksploratorów), przynoszeniem technologii itp. Ale właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że w języku polskim funkcjonuje zarówno "kolonizacja", jak i "kolonializm". Ten drugi termin odnosi się do podboju handlowego lub wojskowego jakiegoś terytorium.

Zatem Salim Djaferi zaczął szukać znaczenia słowa "kolonizacja" w języku arabskim i w zależności od osób, z którymi rozmawiał (ciotka, znajomy "dwujęzyczny intelektualista", badacz historii Francji, która odnosi się do kolonializmu w Algierii (1830–1962), pochodzacy z Kuweitu właściciel arabskojęzycznej księgarni w Belgii), wyszło mu, że używa sie różnych czasowników, może chodzić o: "czas, kiedy oni tu przyszli", zajęcie czegoś, do czego nie ma się prawa, organizowanie-porządkowanie lub destrukcję.

Ciekawa sprawa, szczególnie dla nas, Polaków, bo choć nigdy nie byliśmy państwem kolonizującym, to jednak historie zaborów, zniemczania czy rusyfikacji nie są nam obce.

Dowiedziałam się, że do 1962 roku osoby urodzone w Algierii, jako kolonii francuskiej i de facto terytorium francuskiego, miały automatycznie otrzymywać obywatelstwo francuskie. Na przykład dziadek Salima Djaferiego urodził się i funkcjonował w społeczeństwie jako Ahmed, syn Ahmeda (Ahmed Ould Ahmed). Ale kiedy przyszło mu załatwiać sprawy administracyjne, francuska administracja nie akceptowala tradycyjnych godności i zmieniła oraz sfrancuziła jego miano rodowe,  zostawiając mu imię Amed, a nazwisko "z-miasta-takiego-a-takiego".  Nagle stał się Ahmedem Djellal. Przy czym uproszczono na francuską fonetykę także nazwę miasta, i nikt z miejscowych nie zrozumiał co sie stało. To tak, jakby mnie nagle zaczęto nazywać "Agnès de Lodz".

W 1962 roku Francuzi algierskiego pochodzenia otrzymali wybór: albo będą wciąż mieć obywatelstwo francuskie, albo zmienią je na algierskie. No i ten dziadek, mieszkając we Francji, zadecydował, że on i jego córki, urodzone we Francji, które nigdy nie widziały Algierii, będą miały obywatelstwo algierskie. Czujecie? To tak, jakbym zadecydowała, że mój Staś, który jest, nie ukrywajmy, małym Francuzem, będzie miał od teraz obywatelstwo wyłącznie polskie.

W latach 90., kiedy mama Salima Djaferiego zaczęła się szkolić, by pracować w ubezpieczeniach, poradzono jej, żeby "zintegrowała" francuskie pochodzenie i sfrancuziła swoje nazwisko, bo będzie jej łatwiej. I tak z Fatimy stała się Milène, a ponieważ wyszła ponownie za mąż, nazwisko stało się francusko brzmiące. Ponoć pomogło to w znalezieniu pracy.

A w latach 2010' Salim, wówczas bezrobotny, nagrał zebranie w urzędzie pracy, gdzie polecono jego znajomemu, inżynierowi wykształconemu w Algierii, żeby nie przyznawał się do tego, że dyplom uzyskał właśnie w Algierii. Ta scena była wyjątkowo tragikomiczna i chyba każde z nas, które było kiedyś we francuskim urzędzie pracy w latach 2000' usłyszało taki monolog, że trzeba "dać swojemu CV szansę i ukryć swoje pochodzenie". Kiedyś, na początku mojej obecności we Francji, ktoś mi poradził, żebym nie pisała swojego pełnego imienia, tylko używała "Agnes".

Salim Djaferi mówi także, znów przez pryzmat nauki o języku, o tym, że w innych językach niż francuski istnieją formy zwrotne pasywne. Zwraca uwagę, że po francusku "ciało" nie może "się zrobić zniknięte", ale de facto może – bo podczas wojny w Algierii tak właśnie "robiły się zniknięte" ciała Algierczyków, zrzucane z helikopterów do Morza Śródziemnego, z odpowiednim balastem, aby nie wypłynęły. Proceder ten został następnie "eksportowany" do Argentyny. A propos, dla Francuzów jest to wojna w Algierii a dla Algierczykow powstanie, rewolucja

Naprawdę dobre przedstawienia. Mój mąż trochę kręcił nosem, bo "ileż można mówić o tej kolonizacji, od 60 lat ciągle to samo", ale moim zdaniem trzeba o tym mówić, bo wiąże się to z poczuciem tożsamości i prawem do pamięci, do poczucia przynależności do jakiejś nacji czy kultury. A o tożsamości będziemy mówić coraz więcej, na przykład w aspekcie emigracji klimatycznych. Istnieje wielka różnica między potomkami emigrantów, którzy mogą nawet wrócić do kraju przodków (może Irence sie zamarzy pomieszkać w Polsce?) a mieszkańcami takich krajów jak Kiribati, które po prostu przestaną istnieć, bo zostaną zalane wodą. I żaden powrot nie bedzie nigdy możliwy. 

Interesujące.

Tutaj link do kanadyjskiej recenzji. Bardzo interesujące, jak w różnych krajach ten temat tożsamości jest odbierany inaczej. 
A tutaj do Teatru Croix Rousse, gdzie mozna zobaczyc te sztuki. 

Ps. Dzięki, Siostra, za rozmowę – zainspirowałaś mnie do napisania tego posta!


Wednesday, 22 January 2025

Kobiecy weekend pod Lyonem (11-13 kwietnia 2025)

Zapraszam na kolejny kobiecy weekend pod Lyonem.

Daty: 11–13 kwietnia 2025

GdzieArvière-en-Valromey (1h30 od Lyonu)




Budżet: 215€ na osobę (bez transportu) (nocleg, wyżywienie)

Co będziemy robić?
No właśnie o to chodzi, że po prostu się spotkamy. Będziemy głównie rozmawiać, ale będzie też przestrzeń na to, aby usiąść z książką i nic nie robić. Albo dokończyć tę robótkę na szydełku, którą zaczęło się miesiące temu. Albo pograć w planszówkę. Tym razem nie jest to spotkanie w formie kręgu – ostatnie miesiące wiele z nas przeorały i być może zwykła, życzliwa obecność drugiej kobiety jest tym, czego najbardziej potrzebujemy, aby odpocząć od doświadczeń.

Na razie jest nas 7. Daj znać, jeśli chciałabyś dołączyć!

Z lenistwa

Zrobiłam się leniwa. Nie tylko nie chce mi się ćwiczyć. Zrobiłam się leniwa na przykład intelektualnie. Otwieram apki w telefonie i wsiąkam w podglądanie życia innych osób, podczas kiedy moje własne pauzuje. Jeśli byłyby to migawki z życia osób, które znam i „followuję”, to powiedzmy byłby to wkład w podtrzymywanie relacji społecznych, ale gdzie tam. Algorytm podsuwa mi treści, które podniecają moja ciekawość, minuty przelatują mi przez ekranik, oczy się męczą, nadmiar informacji sprawia, że zapominam po co w ogóle tu zajrzałam, nim sie obejrze, minęła godzina. 

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Media społecznościowe wniosły do mojego życia wiele bogatych relacji. W 2024 roku miała miejsce taka sytuacja : w samym szczycie epizodu depresyjnego (mam zdiagnozowaną chad), bardzo źle reagowałam na nowe lekarstwo (ataki paniki, napady lęku, myśli s*, itd) a znajdowałam się na lotnisku w Lyonie, skąd odlatywałam na tygodniowe targi handlowe. Zamieściłam o tym relację na IG, od razu odezwały się do mnie bliskie mi sercem, choć fizycznie daleko znajdujące się osoby. To było jak pogotowie ratunkowe. Zdzwoniłyśmy się, rozmawiałyśmy, podczas gdy przechodziły przeze mnie te fale negatywnych emocji. Jestem niezmiernie wdzięczna za tę akcję i te ludzkie odruchy niesienia pomocy.

Codziennie też inspiruję się dziewczynami, które obserwuję, wymieniamy się tym, co pichcimy na kolację, jak zabawiamy czy edukujemy nasze dzieci, co zwiedzamy, co czytamy. 

A pomimo tego, zrobiłam się leniwa w kwestii podtrzymywania tychże relacji inaczej niż poprzez Stories czy Komentarze. To nie jest ani eleganckie, ani uczciwe z mojej strony, prawdę mówiąc. Serio, brakuje mi głębokich rozmów, albo chociaż rozmów o dupie, za przeproszeniem, Maryni. 

Na przykład od grudnia jakoś próbujemy się złapać z Agatą z Chicago, aby pogadać, i serio, idzie nam to jak krew z nosa. Albo ja jestem w codziennym „kołowrotku 18h-20h”* albo ona w drodze do/z pracy, i tak to wygląda (oczywiście nie winię nas za to, po prostu zaczynam uważać, że trzeba się nam zorganizować inaczej). 

„Kołowrotek 18h-20h”* to taki niebezpieczny dla mojego zdrowia psychicznego czas, gdy trzeba mi iść po Staszka do szkoły, odrobić z nim lekcje (motywując go i tracąc przy tym ostatnie resztki cierpliwości), wymyślić co na kolację, skoczyć do sklepu po składnik, którego nie ma, przygotować kolację, zagrać w jakąś grę, bo przecież nie posadzę go przed telewizją (choć mam na to wielką ochotę)… a tu jeszcze często jedną ręką mieszam w garnku a drugą skaczę po SM, których treść generuje we mnie tylko nowe pomysły i zachcianki, typu : zacznę kolejne wyzwanie, no bez sensu. 

Za wiele. 

Albo sprawa lektur. Czasem mam wrażenie, że biorę udział w jakimś wyścigu, w którym i tak nie mam szansy wygrać. Przeczytam najnowszą pozycję wypuszczoną przez ulubione wydawnictwo, a już pojawia się pięć kolejnych, najnowszych, must read. Gdzie w tym mam znaleźć czas aby wypowiedzieć się o jakiejś fabule, o tym, co ta lektura we mnie zmieniła, wzbudziła ? Ledwo zdażę coś przeczytać, ale z kim i kiedy o tym  p o r o z m a w i a ć ? Serio, wiem, że każda z nas jest zabiegana. Nabijam więc kolejne strony na GoodReads i czuję, że ta pustka we mnie wcale się nie zasypuje. 

Bo tak naprawdę to storiskowe uczestniczenie w twoim życiu i dzielenie się moim jest dla mnie tylko namiastką bliskości i przyjaźni.  W cytowanym wcześniej 2024 spotkałam się na dłużej z Martą z Grenoble, na jej parapetówce (i z Michaliną) i chyba z nikim więcej na dłużej niż godzinę (pamiętasz Patrycjo jak się umówiłyśmy do kawiarnii w Croix Rousse ? Miałam zaledwie 30 min, porażka) Oczywiście lepiej choćby bliskość na SM niż wcale. 

Z tego lenistwa stałam się tylko jeszcze bardziej samotna. 

Do tego przyznam, że z ogromnym niepokojem obserwuję jak coraz bardziej staję się produktem, bo jak mawia moja francuska koleżanka „si c’est gratuit, c’est toi le produit” (jeśli coś jest za darmo, to znaczy że produktem jesteś ty). 

Kiedy widzę te „społeczności” na FB, zarządzane przez farmy troli, które ewidentnie celują w osoby tak jak ja samotne w sieci, być może trochę starsze, które nie widzą różnicy, między zdjęciem obrobionym w programie graficznym a takim wygenerowanym przez AI…

Kiedy widzę, że te „grupy” promują treści odnoszące się do poczucia wykluczenia, osamotnienia, zwyczajnego współczucia dla innych osób (to słynne już „upiekłam chałkę i nikt mi nie pogratulował”) aby zbudować grupę docelową, która będzie można łatwo przekształcić w poletko publikacji na potrzeby jakiejś partii politycznej i zamieszać znów w tzw demokratycznych wyborach… (tu, aby niedaleko szukać, zapraszam was do lektury trylogii Jakuba Szmałka , „Ukryta Sieć”. Jest to co prawda powieść, ale mechanizmy świata nowych technologii są świetnie przedstawione). 

Nie mam już nic do sprzedania w internecie (ale mam biznesowe konto na LinkedIn).

Od kiedy jestem na emigracji, czyli prawie 25 lat, byłam jakoś obecna w sieci, głównie aby utrzymywać kontakt z bliskimi. Dlatego powrót do blogaska uważam nie tyle za krok wstecz, co za powrót do źródła. 

Niech to znów będzie mój internetowy pamiętnik, miejsce, gdzie można się czegoś o mnie i ode mnie dowiedzieć. (Nawet opłaciłam 20€ za rok, przy tworzeniu strony tego bloga, aby nie pojawiały się tutaj niechciane reklamy ☺️)

Zaczęłam ściągać informacje, które posiada Facebook i Instagram na mój temat. Trochę się tego zebrało, 21 lat mojej obecności na Facebooku, zdjęcia, którymi się podzieliłam, podróże po świecie, które odbyłam, znajomości, które zawiązałam dzięki temu medium (na zawsze będę wdzięczna za Polki na Obczyźnie).

Bardzo ostrożnie rozważam zamknięcie moich kont, bo oczywiście moja największa obawa łączy się, obok FOMO, z utratą relacji. 

Ale wiesz co ? Z wysokości moich 47/48 lat wiem, że 

  • jak człowiek chce utrzymać kontakt z drugą osobą, to znajdzie sposób. 
  • nie mogę być blisko z 500 osobami, które „followują” moje konto na IG. 
  • mam dość frustracji związanej z „ładnym zdjęciem”
  • chcę móc znaleźć czas na rozmowy, telefony, wideokonferencje, na wymienianie wiadomości, spotkania w „realu” lub internetowych kręgach kobiet
  • chcę otrzymywać wiadomości w środku dnia, „słuchaj, jestem szczęśliwa, bo … i chciałabym się tym z tobą podzielić”, albo „jest mi źle, czy masz czas o tym ze mną pogadać”, i chcę móc takie wiadomości wysyłać. 
  • chcę czytać o tym, co dzieje się u wybranych przeze mnie osób, a nie zupełnie przypadkowych, obcych mi ludzi

Tyle mam do wyboru narzędzi do komunikowania się a im większy wybór, tym mniej z nich korzystam. A przecież mam WhatsApp (wiem, też jest Mety) i inne apki-komunikatory (nawet zainstalowałam sobie znów GaduGadu 🤣) a w ostateczności nawet zwykle SMS-y (żyję w kraju, gdzie są opcje nielimitowanych wiadomości wliczone w miesięczną opłatę za telefon). 

Zatem moja kochana, z tego lenistwa, ...a raczej z faktu, że go dotknęłam, przeraziłam się i postanowiłam coś z tym zrobić... zazałożyłam znowu bloga. Żegnam się powoli z tymi social mediami, które wpędzają mnie we frustrację. Kiedy się to stało, że aeby porozumieć się z innym człowiekiem, trzeba najpierw zrobić ładne zdjęcie ? W odpowiednim formacie, z odpowiednio dobranymi hashtagami ??), gdzie reklama goni reklamę, gdzie to algorytm decyduje o tym, co przeczytam, i gdzie chodzi przede wszystkim o wywołanie w odbiorcy coraz silniejszych emocji, z którymi nie mam już chyba mocy walczyć.

Napisz do mnie, jeśli chcesz zostać w kontakcie. Jeśli chcesz, podziel się numerem telefonu, zawsze możemy się porozumieć przez którąś aplikację kontaktową. Jeśli prowadzisz bloga, daj znać, chętnie Cię tam odwiedzę. Do zobaczenia w Internecie, w którym to ty i ja wybieramy, co czytamy.

Do usłyszenia przez telefon, zobaczenia na „visio” a może nawet gdzieś w prawdziwym życiu ?

Z miłością do siebie i do ciebie, moją czytelniczko.

Ag.